JODI PICOULT – JUŻ CZAS
To chyba totalnie babskie i bardzo stereotypowe, ale czytając tą książkę kilka razy popłynęła mi łza po policzku. Natomiast moje wzruszenie nie ma nic wspólnego ze śmiercią kluczowej postaci, rozczulającym kotkiem czy kolejną zdradą w przykładnym małżeństwie.
Wiele mówi się o matkach, które poświęcają się dla swoich dzieci: rezygnują z pracy, życia prywatnego – często matczyną miłość okupują własnym zdrowiem. Ale, tak mało (albo wciąż nic) nie mówi się o dzieciach, które potrafią dźwignąć na swoich barkach los całej rodziny, a przynajmniej (chociaż powinnam napisać przede wszystkim) relację matka – córka.
To chwytająca za serce (no bo za co innego miałaby chwytać?) opowieść o trzynastolatce, która na złość babci, ojcu oraz życiu (w dosłownym tego słowa znaczeniu) postanowiła odnaleźć swoją własną matkę.
To 502 kartki pełne głębokiej, fascynującej i do krzty przeszywającej analizy bohaterów: zaginiona matka, zagubiona nastolatka, wiecznie podpity detektyw, upadła jasnowidzka i przebywający w psychiatryku ojciec. Całość okraszona jest romansem, miłością niczym z american dream oraz morderstwem…
Morderstwem, które rozrywa serce i sprawia, że człowiek przymyka oczy i myśli sobie „JAK TO MOŻLIWE?” Ale…. ale…. ale…. – pojawiają się same ale i żal, że to wszystko musiało potoczyć się właśnie w taki sposób.
Gdzieś w tle (chociaż celowo na pierwszym planie) poznajemy profesjonalne (niczym z National Geographic) opisy życia słoni. Sposób w jaki one przeżywają śmierć dziecka, poród, a także samotność. I chociaż na pierwszy rzut oka może wydać się to mało pociągające – to uwierzcie mi, że w tej historii – całość ma rację bytu.
Często oglądając film już po kwadransie jesteśmy pewni jaki będzie miał finał i najczęściej mamy rację. Tak samo jest w przypadku słabych książek – od takich wolę trzymać się z daleka. Jednak w przypadku „Już czas” – moje przypuszczenia co do zakończenia książki zmieniały się średnio co pięćdziesiąt kartek, aż do momentu kiedy dotarłam do samego końca… do 502 kartki. Tam czekało na mnie zaskoczenie. I oczywiste jest, że nie zrobię Wam spoilera, ale chociażby właśnie dla samej końcówki warto przeczytać tę pozycję.
To książka dla matek, które straciły swoją ukochaną córkę i dla córek, które straciły swoją ukochaną matkę. Nie jest to kolejna propozycja na „otarcie łez” – to raczej ostra i brutalna konfrontacja z rzeczywistością, która po odpowiednim przetrawieniu pozwala na głębokie i prawdziwe katharsis.
To książka dla upadłych (pod każdym względem) – nie rozwiąże Waszych problemów, ona nawet nie dam Wam nadziei – ona pozwoli Wam spojrzeć na otaczającą Was rzeczywistość z innej perspektywy.
To lekkostrawna pozycja, która przez długi czas przypomina o sobie męczącą zgagą. Polecam.
Do kupienia na taniaksiazka.pl
Muszę koniecznie przeczytać. 🙂 Matki ani córki nie straciłam, ale bardzo mnie zaciekawiłaś. ;D
polecam w 100% 😀
Najsilniejsza więź na świecie – matka i dziecko 🙂
oj tak.. 🙂
Warto zapoznać się z przedstawionymi wpisami. Pana artykuły są fascynujące.
Ten tekst moją osobę ogromnie pocieszył. na prawdę ciekawe.
Szczegółowo zgadzam się z tym co wypisujesz.