Witajcie kochani,
Trochę z przekąsem ten obrazek powyżej 🙂 Gdzieś tam ostatnio na dniach uświadomiłam sobie, że jestem uzależniona od malowania się. Jeśli odczytywać uzależnienie jako przymus postępowania w dany sposób, to ja odczuwam przymus dot. malowania się. Oczywiście, że to źle. Nikt nie czuję się komfortowo w momencie, kiedy zdaje sobie sprawę, że jest niewolnikiem kolejnej rzeczy. Dlatego na osobistej liście uzależnień make up zajmuje zaszczytne miejsce zaraz obok: gum do żucia, rapu i przytulania się.
Dzisiaj zabieram Was do kolorowego świata kosmetyków:
Cienie do oczu Satinette
Zacznę do tego, że za cieniami do oczu nie przepadam. Mam za ledwie kilka paletek, ale żadne z nich nie są mi konieczne do szczęścia. Dlaczego nie lubię? Bo się obsypują i świecą tandetnie wyglądającymi drobinkami sama nie wiem czego. I rolują się i odbijają. Zapewne sobie myślicie, że używałam jakiś tanich i beznadziejnych cieni, ale zaskoczę Was i nie! Są one teoretycznie bardzo dobre i pochodzą od „renomowanych” producentów. Dlatego też i do tych podeszłam bardzo sceptycznie.
W zasadzie kiedy sięgnęłam po nie po raz pierwszy to z taką myślą, że muszę bo trzeba napisać recenzję i kompletnie nic więcej nie oczekiwałam. Tydzień później wylądowałam w Renomie i szukałam już kolejnych odcieni. Skąd ta nagła zmiana w moim podejściu?
Przede wszystkim nie mają żadnych zbędnych drobinek, które obsypują się na całą twarz! Są matowe! To był dla mnie wielki szok, bo szczerze mówiąc (aż wstyd) nie sądziłam, że są takie cienie. Mają głęboki kolor i wystarczy kilka pociągnięć małym pędzelkiem (dobrze, że nie jest dołączany do zestawu bo szczerze nie znoszę tych tandetnych gratisowych) i oko wyglądało cudownie.
Bardzo podoba mi się połączenie kolorystyczne: głęboki beż + fiolet. Świetnie prezentuje się podczas dnia. Aczkolwiek przyznaję się bez bicia, że częściej używam koloru beżowego- jakoś tak, po prostu lepiej mi się podoba i jest subtelny.
W żadnym wypadku nie oceniajcie mojego makijażu, maluję się tak jak potrafię, a, że niewiele potrafię to właśnie tak to wygląda. Ale, że człowiek kształci się przez całe życie ( a ja mam dopiero 19lat.) to jest jakaś nadzieja dla mnie. Zresztą jednym z marzeń i mam nadzieję, że może otrzymam kiedyś taki prezent jest kurs makijażu 🙂 A, co! Wszystko, żeby być jeszcze piękniejszą 🙂
Wracając do rzeczy, które mnie zaskoczyły i sprawiły, że polubiłam cienie: jest to przede wszystkim ich struktura: niesamowicie miękkie! Daruję sobie jakieś poetyckie porównanie, ale mam nadzieję, że doskonale wiecie o co chodzi. Są bardzo delikatne. Nie obsypują się, co w przypadku kiedy noszę soczewki jest szalenie ważne. I tak, wytrzymują na oczach dobre 5 godzin. Dla mnie to dużo, ponieważ każde moje poprzednie cienie były totalnymi bublami.
Nie uczuliły i nie podrażniły. Polecam je w 100% i sama już sięgnęłam po inne wersje kolorystyczne.
Pomadka z dodatkiem oleju arganowego
Żadnej z Was nie zaskoczę, co do koloru- jest czerwona. Sama nie wiem kiedy zaczęło się to szaleństwo na punkcie czerwonej szminki i kuszących czerwonych ust. Ale, po prostu uwielbiam: ciemne loki, czerwone paznokcie, czerwone szpilki i kuszące usta. To kolor zdecydowanie dla „wyzwolonych” i pewnych siebie i swojego kobiet. Z moich obserwacji wynika, że wystarczy nałożyć czerwoną szminkę i stajesz się bóstwem seksualnym dla każdego mijającego Cię faceta. Ja noszę ten kolor na co dzień i nie czuję najmniejszej krępacji, ani nie rozumiem uwag pt. „nie wypada”. Wypada i już.
Na początek rozłożę jej nazwę na czynniki pierwsze:
Olej arganowy to taki cudowny dodatek, który zawiera wyjątkowo dużo witaminy E. A ta natomiast działa na przekór upływowi czasu i zapewnia odpowiednie nawilżenie. Ciekawskich zachęcam do poczytania o witamince E więcej 🙂
Oj, ma to moje czerwone cudeńko zalet, ma… Przede wszystkim wystarczy jedna warstwa, aby kolor był głęboki, a nadmiar szminki nie zbiera się w kącikach ust (!), sama jej konsystencja wychodzi jakby na przekór (na całe szczęście!) odbijaniu się na ząbkach. Jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło. Pozostaje na ustach przez ponad 3 godziny, oczywiście bez oblizywania ich, zjadania i odbijania na kubkach czy też ustach innej osoby…:-)
Im mniej „ciamkania” tym dłużej pozostaje.
Z ogromną przyjemnością muszę stwierdzić, że to najlepsza szminka jaką do tej pory miałam. I nie czepiajcie się wysypki na zdjęciu bo i ta mi się jeszcze zdarza, zresztą 20stu lat jeszcze nie mam, więc jestem nastolatką. Dlatego też równowaga w przyrodzie zachowana 🙂
Ale, przyznajcie same: wygląda niesamowicie kusząco i seksownie. Kolor jest nie z tej ziemi. Panowie nie zrozumieją, ale Panie doskonale wiedzą, że i czerwony ma kilkanaście odcieni. Ale, ten jak dla mnie jest idealny. Opakowanie jest jak najbardziej okej, porządne, nie rozsypało się jak wyleciało z moich roztrzepanych rąk miliardy razy na ziemię.
Sama szminka, nie wysusza ust, wręcz przeciwnie. Jest trwała, jest wydajna, wszystko na plus. Jakbym znalazła jakiś minus to na bank bym Wam napisała, no, ale cóż… nie tym razem. Jestem na tak! 🙂
Błyszczyk Manifesto
I tuż już niestety nie będzie „ochów i achów”. Jestem na nie. I to takie, brutalne nie, ponieważ jest na tyle nie dla mnie, że nigdy w nim nie wyszłam z domu. A przymierzałam się do tego nawet kilkukrotnie, no, ale cóż…
Dlaczego kategoryczne nie?
Konsystencja- jest zbyt rzadki, jak jakiś lukier. Dodatkowo podkreśla to kolor- czerwień (cudownie!), no , ale właśnie przez to, że jest to taki wyrazisty kolor wymaga idealnego rozprowadzenia w innym przypadku mam szansę upodobnić się do clowna. A w przypadku tego błyszczyka, kolor się rozjeżdża, tu jaśniej, tu ciemniej, tu się zbiera, tu się rozmazuję, tu wygląda na niedociągnięcie… Po prostu nie umiem sobie z nim poradzić.
No i odbija mi się na zębach, nie wiem jakim cudem, może dlatego, że jest taki rzadki. Ale, zdecydowanie nie ma bardziej tragikomicznego widoku. Mimo to odejdźmy od jego konsystencji.
Podoba mi się połysk, usta wyglądają bardzo świeżo i kusząco, no i oczywiście stają się optycznie powiększone.
Nie klei się, a to w przypadku błyszczyka już dużo. Jest pozbawiony świecących drobinek, których szczerze nie znoszę na twarzy, czy to w przypadku cienia, pudru czy błyszczyka. Po prostu nienawidzę i tyle.
Samo opakowanie i pędzelek też są okej, dodatkowo skład:
Koktajl witaminy A, E, C wspomaga odżywienie i pielęgnację ust. Receptura opiera się na olejach nawilżających, zapobiegających wysuszeniu naskórka.
No, ale same zobaczcie jak wygląda na ustach…
I nie jest to kwestia, że jest go za dużo- na, co zresztą wygląda. Po prostu ten typ tak ma. Mi się nie podoba, aczkolwiek pewnie którejś z Was przypadnie do gustu efekt niesamowitej sztuczności. Co kobieta, to gust.
Błyszczyk chętnie przetestowałabym w jasnej wersji kolorystycznej, w tej nie polecam.
Puder matujący z dodatkiem oleju arganowego
I wchodzimy na kolejną orbitę, jakże jednak różną od recenzji powyżej. Ten puder to moja mała, niesamowita rewelacja! No ma, kilka błędzików, ale czymże one są przy tylu zaletach.
Dla mnie taki puder to wykończenie makijażu, coś co po nałożeniu sprawi, że cera będzie wyglądała już idealnie i obejdzie się bez konieczności nakładania czegoś jeszcze. Moim największym problemem (o dziwo!) nie są pryszcze, a pęknięte naczynka. Naprawdę potrzeba porządnego kosmetyku, żeby je ukryć i naprawdę trwałego, żeby efekt utrzymywał się jakikolwiek zadowalający czas. Śmiało mogę stwierdzić, że nie miałam jeszcze dobrego pudru prasowanego- każdy miał jakieś mniejsze czy większe, jednak dyskredytujące go wady.
Gąbeczka wygląda jak wygląda, ale uwierzcie mi, że puder jest bardzo często używany.Nie przyznam się jak często, ale sama śmiało mogę o sobie powiedzieć, że jestem małą tapeciarą. Ale, żeby zaraz tam z tego problem robić…
Dobry puder, to też taki, który jest opakowany w dobre pudełko. I to, takie jest. Ma lusterko- ogromny plus! Każda z Nas doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak dużym plusem to jest. Wracając do gąbeczki- jest super! Nie kruszy się, nie rozpada, idealnie rozprowadza puder.
Jego konsystencja jest niesamowita, bardzo leciutki. Jak taki puszek.
Troszkę zbyt mocno podkreśla wysuszone skórki i jego nadmiar zbiera się w naturalnych zagięciach twarzy- , ale to błędziki, które go nie dyskwalifikują. Ja, jestem przekonana, że sięgnę po kolejne opakowanie, ponieważ spisuję się bardzo dobrze.
Bardzo mocno kryje, nad wyraz i ponad przeciętnie mocno. Myślę, że każda Pani z problemami skórnymi go polubi. Ja żałuję, że nie słyszałam o nim wcześniej (obyłoby się bez randek na których stresowałam się pryszczem na środku czoła). Polecam w 100%.
Jeśli chodzi o firmę , na cztery przetestowane kosmetyki, sama chętnie sięgnę po trzy z nich. Nawet nie tyle, co chętnie, a obowiązkowo, bo okazały się naprawdę wartymi uwagi kosmetycznymi cudeńkami.
Puder matujący + czerwona szminka + cienie do oczu, całość od firmy Pease. Same widzicie jaki uśmiech na mojej twarzy budzą te kosmetyki. Warto!
Trzymajcie się!
Prze cudowny kolor ust 🙂
Nie Kochana, przepraszam Cię bardzo, ale puder absolutnie Ci nie pasuje. Widać go i niestety dodaje Ci lat. A przecież jesteś młodą i ładną dziewczyną.
Ślicznota 🙂
Błyszczyk Manifesto.leży sobie w mojej szufladzie .Użyty tylko raz..Kompletnie mi nie odpowiada.Przy najbliższych porządkach wyląduje w koszu.
kochana,te zdjęcie na samym początku to na pierwszy ja na drugim Ty 🙂
śliczny makijaż 🙂
weź nawet tak nie pisz bo Cię kopne! Jesteś śliczną, drobną blondynką!
drobną?
kochana,a gdzie ja tą drobnośc miałam?
w kostkach chyba 😀
ale, spiny szukasz? 🙂 jesteś prześliczna! i koniec kropka.
slicznie:) ja szukam ciagle czerwonej szminki ktora by ze mną współgrała;P
Mam błyszczyk z tej serii w odcieniu nr 906 – nieco ciemniejsza czerwień niż Ty masz 😉 Mi się trafił dość gęsty kosmetyk, którego aplikacja jest dość uciążliwa…
Brawo dla fotografa za zdjęcia! Oby tak dalej!
Kochana, mam jeszcze bazę i puder do zrecenzowania 🙂
Perfecto! Idealnie dobrany makijaż 🙂 ale co do tego, że za każdą z czerwonymi ustami faceci się obejrzą, się nie zgodzę. Obejrzą się tylko za taką, której nic nie brakuje 🙂 czyli np. za Tobą 🙂 wyobrażasz sobie taką Panią 150cm, 100kg, za która ogląda się każdy facet? 😀 Oczywiście bez urazy dla otyłych 🙂
uwielbiam Cię, part kolejny <3
Bardzo ładnie wyglądasz z takim kolorkiem na ustach 🙂 Mnie nie pasują mocne czerwienie, ale bardzo mi się podobają 🙂 Tak źle, tak nie dobrze. 🙂
Świetnie wyglądasz i ta czerwień bardzo Ci pasuje 🙂
Mam z Paese bazę pod cienie, ale zastanawiam się też nad innymi kosmetykami tej firmy
Jak dla mnie to i tak jesteś mistrzynią makijażu w odróżnieniu ode mnie 😉
Faktycznie ten błyszczyk nadaje efekt sztuczności, również nie podoba mi się.
Kiedy ja będę miała taki kolor twarzy jak Ty…
mrr, czerwone usta 😀 Zawsze mi się podobały u kogoś, siebie w takich nie widzę 😀